Najnowsze wpisy


paź 27 2015 Jak zrzucić zbędne kilogramy
Komentarze: 0

Witajcie!

 
Zapraszam Was dzisiaj do przeczytania mojego debiutanckiego posta, w którym przedstawię Wam swoje sposoby na zrzucenie zbędnych kilogramów po zimie.
 
Przede wszystkim nie warto się głodzić i rezygnować ze standardowych 5 posiłków. Taka "dieta" nawet jeśli okaże się skuteczną, to z pewnością nie na dłuższą metę. Prędzej czy później brzuszek powróci do nas niczym bumerang, być może nawet ze zdwojoną siłą. Wówczas bowiem spalamy mięśnie, a nie tłuszcz. Jedyne wyrzeczenie, jakiego musimy niezwłocznie dokonać, to pozbycie się z naszego życia przekąsek. Chyba większość z nas lubi podjadać, przegryzać. Podobno dźwięk chrupania jest działa uspokajająco. Warto może zastanowić się nad jakimiś substytutami, np. jabłkiem czy suszonymi owocami. Najważniejszą jednak zasadą, której Polacy często nie chcą przyjąć do wiadomości, to jedzenie mniej, a częściej. 
 
Jeśli planujecie jakąś wiosenną dietę, to pamiętajcie, żeby nie osadzać jej na jednym produkcie. Modnymi ostatnio stały się metody odchudzania, które zawierają w sobie tylko jedno warzywo. Taki sposób nie powinien być przez nas stosowany, gdyż nie pozwala naszemu organizmowi uzbroić się w odpowiednie składniki, witaminy. Powinniśmy jeść wszystkiego po trochu. Szczególnie możemy się nastawić na sałatki, ale musimy pamiętać, aby nie dodawać do nich tak wysokokalorycznego majonezu czy sosu czosnkowego, który jest napompowany kaloriami.
 
Dziennie powinniśmy zjadać ok. 3 owoców. Kierujmy naszą uwagę w stronę tych najbardziej soczystych, np. arbuzów, unikajmy natomiast chociażby bananów, które w 100 g mają ok. 60 kcal. Zrezygnujmy też ze smażonych potraw na rzecz gotowanych, które są zdrowe i pożywne.
 
Zatem najlepszą drogą do świetnej sylwetki wiosną jest jedzenie mniej, ale częściej produktów, które mogą nam dostarczyć jak najwięcej wartościowych składników: warzywa, owoce, mięso, nabiał, produkty zbożowe. Aby zjeść mniej wypijcie szklankę wody z cytryną przed obiadem. Nie zapominajcie też o śniadaniu, które często pomijamy podczas naszego szybkiego i stresującego trybu życia.
 
Wiadomo, że każdy z nas powinien sobie dopasować jadłospis do własnych potrzeb. Powinniśmy jeść co ok. 3 godziny. Najlepszym wyjściem byłyby udanie się do dietetyka, który ułożyłby odpowiedni do naszych indywidualnych potrzeb jadłospis, jednak jest to dość kosztowne rozwiązanie, dlatego zawsze można spróbować samemu sobie taki skonstruować.
 
mar 02 2015 Okna i drzwi - montaż i uszczelnianie
Komentarze: 0

Często, wbrew naszym oczekiwaniom i planom prace budowlane przedłużają się. Warto je dokończyć - zamontować i uszczelnić okna oraz osadzić drzwi. Zapobiegniemy w ten sposób ewentualnym stratom powstałym w wyniku działania czynników atmosferycznych (nawiewanie śniegu, dostęp wilgoci oraz mrozu). Przy pracach montażowych w okresie jesienno-zimowym należy zaopatrzyć się w zimowe odmiany pian. Najlepiej jeszcze przed obniżeniem się temperatur mieć w zapasie kilka puszek pian zimowych, ponieważ przy pracach wykonywanych rano lub późnym wieczorem, temperatury znacznie obniżają się i wykorzystanie piany zimowej jest konieczne. Już od +5°C powinniśmy korzystać z pian zimowych. Piany te umożliwiają pracę w trudnych zimowych warunkach (kiedy temperatury dochodzą nawet do - 10 °C). Piany te charakteryzują się dużą siłą spajania i przyczepnością do typowych materiałów stosowanych w budownictwie (np.: Tytan 65 zimowa).

Szczelne okna to oszczędność ciepła

Kiedy spostrzeżemy, że przy ościeży okna zbiera się para, woda lub drobinki lodu to znak, że nasze okno przepuszcza zimne powietrze do środka, a wypuszcza nagrzane. Taka sytuacja jest wynikiem nieprawidłowo osadzonych i uszczelnionych okien. Powoduje to dodatkowe straty ciepła ( o około 10 %). Montując okna zimą należy zwrócić szczególną uwagę na rodzaj piany, której używamy do tego typu prac. Stosując odpowiednie piany zimowe minimalizujemy niekontrolowany przepływ powietrza oraz oszczędzamy ciepło.

Montujemy sami, czy zlecamy specjaliście

montażJeżeli zdecydujemy się na wymianę pojedynczego okna – nie musimy wzywać ekipy monterskiej – możemy sami je osadzić, co znacznie zmniejsza koszt inwestycji. Wymieniając okno zimą, należy zastosować do ich osadzenia piany zimowe. Najlepszym rozwiązaniem będą piany wężykowe niskoprężne. Stosując je nie ryzykujemy niekontrolowanego przyrostu objętości piany a tym samym zapobiegamy wypaczeniu profilu okna. Przed użyciem należy oczyścić powierzchnie robocze z kurzu i brudu. Nie zapomnijmy dokładnie wstrząsnąć puszką ok. 30 sek. – pozwoli nam to na maksymalne wykorzystanie zawartości. Nakładając pianę należy dokładnie wypełnić szczelinę, a nadmiar piany usunąć. Problem mogą nastręczać trudnodostępne miejsca ( np.: przy suficie). Większość dostępnych na rynku pian wymaga trzymania puszki w pozycji dnem do góry. Dlatego przy wyborze pian wężykowych zwróćmy uwagę na piany, które mogą być stosowane w każdej pozycji roboczej (np.: Tytan Lexy zimowa). O ile zimowe piany wężykowe mogą być stosowane przez każdego, o tyle zimowe piany pistoletowe przeznaczone są dla profesjonalistów i zawodowych monterów. Wymagają one wyjątkowej sprawności oraz umiejętności. Są bardziej skomplikowane w obsłudze aniżeli piany wężykowe. Profesjonalne ekipy monterskie, pracując podczas mrozów, stosują piany zimowe, ponieważ ich zaletą jest: odporność na niską temperaturę oraz wysoka wydajność (np.: Tytan do PCV piana pistoletowa zimowa). Zastosowanie tych pian daje gwarancję skuteczności i wysokiej jakości. Dodatkową cechą pian zimowych jest fakt, iż nie wymagają one doprowadzenia puszki do temperatury pokojowej, co oznacza, że mogą być stosowane na zewnątrz oraz wewnątrz pomieszczeń (np.: Tytan piana pistoletowa zimowa). Jeżeli nie mamy doświadczenia w montowaniu okien – nie ryzykujmy stosowania pian pistoletowych – wykorzystajmy pianę wężykową lub wezwijmy fachowców.

Okna i drzwi to nie wszystko

Problemem podczas mrozów są nie tylko nieszczelne okna, czy drzwi. Czasem pojawiają się „prześwity” w ścianach i ściankach działowych wykonanych z betonu, cegły, drewna, metalu i płyt kartonowych. Zimą w nieszczelnych miejscach, poza stratami ciepła, wzrasta prawdopodobieństwo pojawienia się grzybów oraz rozwoju pleśni. Powinniśmy dobrze uszczelnić te miejsca. Warto zastosować do tego typu prac piany zimowe. Doskonale przywierają one do gładkich powierzchni, malowanych ścian, szkła czy PCV. Niektóre z nich są dodatkowo odporne na powstawanie grzybów i pleśni. (np.: Tytan do PCV zimowa ).

Sposób aplikacji piany a temperatura

Przy aplikacji piany należy pamiętać, że im niższa temperatura tym bardziej wydłuża się czas, po którym może nastąpić wstępna obróbka utwardzonej piany. Czynnik temperatury wpływa nie tylko na czas utwardzania, ale również na wydajność produktu. Im niższa temperatura tym wydajność piany jest niższa. Zimowe odmiany pian mają rozwiązywać ten problem. Dają one możliwość prowadzenia prac do temperatury – 10 °C. Podczas prac zimowych, zaleca się stosowanie pian wysokowydajnych, gdyż nie da się precyzyjnie wyliczyć wpływu wilgoci i zimna na zużycie piany i czas jej obróbki. Lepiej założyć pewien margines nadmiaru piany, niż podczas montażu miałoby jej zabraknąć. Na rynku są dostępne piany wysokowydajne np.: Tytan 65 zimowa, gdzie ze standardowej puszki 750ml można uzyskać do 40% więcej piany niż z innych standardowych pian.

Więcej informacji tutaj

Piana letnia to ryzyko

W temperaturach otoczenia poniżej +5ºC standardowe letnie piany nie nadają się do wykorzystania.
Stosując taką pianę w warunkach zimowych ryzykujemy, że spoina może nie utwardzić się właściwie, a zawartość puszki podczas aplikacji może nie formować się w odpowiedni sposób tzn. nie osiągnąć wymaganej konsystencji. Co to oznacza dla nas? Drzwi i okna montowane w temperaturze poniżej + 5ºC za pomocą piany letniej będą przytwierdzone niedokładnie i za jakiś czas będziemy musieli je wymienić. A wymienić pianę nie jest tak łatwo ( piana ściśle przylega do stolarki okiennej i drzwiowej, z której bardzo trudną ja usunąć). Piana letnia użyta w zimie do uszczelnienia szybko traci swoje właściwości. W procesie rozprężania trudniej kontrolować taką pianę, co może spowodować jej „przedawkowanie”, a w praktyce oznacza to, że nie będzie ona dobrze izolować powierzchni.

Piany letnie i zimowe – jest różnica

Zimowe piany różnią się od letnich przede wszystkim składem chemicznym oraz rodzajem gazu użytego jako nośnika piany. Dzięki temu nadają się do stosowania przy temperaturze otoczenia i podłoża wynoszącej do -10ºC (w przypadku piany pistoletowej wystarczająca temperatura puszki to do -10ºC, natomiast wężykowej do -8ºC). Piany zimowe mają taką samą siłę spajania oraz zdolność do izolacji, jak piany letnie. Piany zimowe doskonale sprawują się w temperaturach dodatnich i można je stosować tak jak piany letnie, ale taka relacja nie działa odwrotnie ( tzn.: pian letnich nie możemy zastosować w zimie). Jeśli zostanie nam puszka piany zimowej, z jej wykorzystaniem nie musimy czekać do następnej zimy.

sty 11 2015 Liczenie kalorii
Komentarze: 0

Żyjemy w świecie, w którym kalorie są fetyszem. Kaloryczność jest pierwszym, a czasem jedynym kryterium, przy pomocy którego oceniamy żywność. Tymczasem kryterium kaloryczności nie wiele znaczy, a błędy, jakie możemy popełnić traktując je jako dietetyczny kierunkowskaz, niosą przerażające konsekwencje. Uczę o żywieniu już dziesięć lat i wierzcie mi, że podczas analizy jadłospisów przez ten czas naoglądałam się różnych perełek…

Zazwyczaj na początku zajęć zadaję moim studentom prostą zagadkę: co ma najwięcej kalorii? Średnio-tłuste mleko, regularna cola, czy sok pomarańczowy? Od razu obstawiają colę, bo wiadomo, że jest tucząca, kiedy widzą mój uśmiech wskazują na mleko – bo zawiera tłuszcz, potem zaczynają się niepokoić, że w pytaniu tkwił haczyk i wskazują sok. A Wy jak obstawiacie?

 

Tymczasem każdy z tych produktów ma mniej więcej tyle samo kalorii. Więc o czym nas informuje ich wartość kaloryczna? O niczym. Nie mówi nam niczego istotnego o odżywczości tych napojów. Sok zawiera witaminę C, potas i flawonoidy, mleko – trudno strawne białko, laktozę, witaminy A, D i z grupy B, a cola – cukier, barwnik i kwas fosforowy, który wypłukuje z organizmu wapń i magnez.

Energia niewątpliwie jest nam potrzebna do życia i kalorie informują, ile tej energii zawiera danych pokarm. Przynajmniej teoretycznie. Mocno teoretycznie, ponieważ podczas liczenia kalorii wkracza kwestia ich przyswajalności wynikająca np.: z przetworzenia pokarmu. Np.: jak myślicie, co będzie miało więcej kalorii: marchewka surowa, czy marchewka ugotowana? Hola hola, przecież wartość kaloryczna pokarmu wyznaczona w laboratorium nie zmieni się w zależności od stopnia przetworzenia jedzenia. A tymczasem surową marchewkę trzeba schrupać – to nas kosztuje sporo wysiłku (czyli zużytych kalorii). Zgyzione kawałeczki nie będą idealnie małe, by móc przyswoić wszystkie składniki odżywcze i sporo z nich przejdzie przez układ pokarmowy w stanie niemal nienaruszonym – nie skorzystamy z kalorii, które niosły. Marchew ugotowana jest miękka, łatwo ja przeżujemy na gładką papkę. W dodatku obróbka termiczna spowodowała, że łańcuchy skrobi uległy rozluźnieniu i popękały na krótsze – szybciej i dokładniej je strawimy. Zyskamy tym samym więcej kalorii (więcej betakarotenu i minerałów przy okazji też) (witaminy wrażliwe na temperaturę oczywiście się rozpadną). I to samo dotyczy innych pokarmów: warzyw, mięsa, jajek... A tabele tego nie uwzględniają.

Z nasion i orzechów strasznie ciężko uzyskać energię, białko, witaminy i minerały, których mają przecież MNÓSTWO (zerknijcie na wpisy dotyczące żelaza, magnezu, wapnia)! Nasiona to zarodki roślin, więc macierzysta roślina wyposażyła swoje dzidziusie we wszystko co najlepsze – dlatego są takie cenne również dla nas. Tylko że roślinie nie zależy na tym, żebyśmy zjedli jej dziecko, tylko, żebyśmy je przełknęli i wydalili kilka kilometrów dalej zwiększając zasięg zasiewu. Więc mamusia wyposażyła nasionko również w porządną łupinę, która jest twarda, ciężko ją pogryźć, często zawiera śluzy, więc ślizga się na zębach i szybko przechodzi przez układ pokarmowy. Nie będę nikomu kazać przegrzebywania własnych odchodów w poszukiwaniu nasion maku, kukurydzy, czy pomidorów, choć mogłoby to być bardzo pouczające, ale mamy małych dzieci na pewno wiedzą, o czym mówię… Tak czy siak, żeby przyswoić to, co nasiona mają w sobie dobrego (a również i kalorie) - trzeba je dokładnie rozdrobnić (rozetrzeć, zmiksować). Wyobrażacie sobie tabelę np. na opakowaniu migdałów: "wartość energetyczna w całości 170 kcal, po zmieleniu 230 kcal"? A jak będę jeść w całości, ale bardzo dokładnie przeżuwać, to ile wyjdzie? :P Dodatkowa kwestia wynika z faktu, że kalorie z orzechów, to są inne kalorie niż np. ze smalcu, ale o tym będzie poniżej.

 

Kolejny problem to sama wartość odżywcza pokarmu. Tradycyjnie patrzy się na białka, węglowodany i tłuszcze. Z przyzwyczajenia nie zastanawiamy się, jakie białka, jakie węglowodany, ani jakie tłuszcze. Dostarczają kalorii i tak. Tymczasem to ma ogromne znaczenie, czy uzupełniamy aminokwasy z białek niepełnowartościowych, czy zjadamy odpowiednią ilość tłuszczów nienasyconych oraz odpowiednią ilość węglowodanów złożonych i błonnika. Nie skorzystamy zbytnio z energii zawartej w wiązaniach chemicznych włókien błonnika, niemal go nie trawimy, ale przecież jest on niezbędnie potrzebny dla pracy naszych jelit i oczyszczenia organizmu. Ma ogromne znaczenie, czy w jedzeniu dostajemy wszystkie aminokwasy egzogenne (patrz wpis o białkach - link), ponieważ to będzie determinowało ile z tego białka wykorzystamy do budowy własnego organizmu, a ile aminokwasów zostanie utlenionych by uzyskać energię. Wreszcie, wielonienasyconych kwasów tłuszczowych obecnych w orzechach, ziarnach czy rybach, które przecież w komorze kalorymetrycznej uwalniają ogromne ilości kalorii, my wcale niechętnie spalamy. Nasz organizm je wykorzystuje na procesy regulacyjne.

Dodatkowe ryzyko tkwi w tym, że patrząc na zawartość protein, cukrów i kwasów tłuszczowych zapominamy kompletnie o witaminach i mikroelementach. No przecież możemy łyknąć tabletkę. Ha! Tylko że w suplementach nie ma wszystkich składników odżywczych, których potrzebujemy, nie ma błonnika, nie ma flawonoidów, witaminy są wyłącznie w pojedynczych syntetycznych formach, a mikroelementy w związkach nieorganicznych – częstokroć wyjątkowo źle przyswajalnych. 
Ale miało być o kaloriach… Ludzie bardzo się różnią między sobą zdolnościami trawiennymi. Mamy różnej długości jelita, produkujemy enzymy trawienne z różną intensywnością, niektórzy z nas niektórych enzymów w ogóle nie produkują (np. laktazy), produkujemy różne ilości żółci i kwasu solnego, różnimy się zdolnością wchłaniania i zdolnością metabolizowania każdego ze składników odżywczych. Wreszcie, mamy kompletnie różne szczepy bakterii symbiotycznych, które wspomagają trawienie – ułatwiając nam zdobywanie kalorii i witamin, ale też zjadają część tych kalorii. W związku z tym nawet patrząc na zawartość białka, tłuszczów i węglowodanów w pożywieniu, bardzo się między sobą różnimy ilością kalorii, jakie z niego uzyskamy.

I jeszcze jeden argument mocno empiryczny, ale niezmiernie ważny. Ludzie, którzy liczą kalorie, łatwo pod wpływem tej czynności się gubią i kompletnie GŁU-PIE-JĄ na ich punkcie! To nie jest matematyka! Na pewno znacie ten żart, że czekolada jest sałatką. I póki jest żartem, jest super. Ale za często widziałam czekoladowy batonik jako zamiennik grejpfruta, czy bigmaca jako zamiennik gulaszu z soczewicy, a niedobory kwasów tłuszczowych uzupełniane smażonym mięsem, żebym się serdecznie z takich żartów śmiała. Liczenie kalorii jest potrzebne tylko w wyjątkowych przypadkach – np.: sportowców i niektórych osób wymagających interwencji lekarskiej. Więc niech kalorie liczą dietetycy i bromatolodzy, dla tych wyjątkowych przypadków.

Czasem się mówi, że są złe i dobre kalorie. A czasem nawet, że puste. Na przykład te w orzechach są dobre, bo pochodzą z wielonienasyconych kwasów tłuszczowych – niezwykle cennych dla naszego organizmu i tak naprawdę potrafimy je lepiej spożytkować niż po prostu spalić (synteza hormonów tkankowych regulujących pracę układu krwionośnego i odpornościowego), więc tak naprawdę nie uzyskamy z nich energii. A na przykład te w boczku pochodzą z kwasów tłuszczowych nasyconych, które stanowią doskonały materiał energetyczny, jednak nasz organizm woli je odłożyć na później, zamiast od razu spalać (więc odkładają się jako sadełko). To że coś ma dużą liczbę kalorii, to nie znaczy, że my te kalorie musimy spalać. Np pączek ma 350 kcal pochodzących z węglowodanów prostych, skrobi i smażonego tłuszczu, a kawałek ryby też ma 350 kcal - tylko że pochodzą z białek i tłuszczów nienasyconych. Niby tyle samo, lecz wykorzystamy je zupełnie inaczej. Pączek to złe kalorie - czysta energia do spalenia, do odłożenia. Ryba - to dobre kalorie - nie do spalenia, tylko do budowania i do procesów regulacyjnych. Metabolizm to nie matematyka, a organizm to nie jest piec opałowy.

A w związku z tym, że Tłusty Czwartek już na progu, a i miejsce do tego obliguje, przypominam, że pączki, faworki, ciasta, ciasteczka i torty to są złe kalorie. Bardzo złe. Choć takie dobre! :) Proszę nie traktować tego wpisu jako rozgrzeszenia do opychania się słodyczami. To są złe, puste kalorie i niezdrowe produkty, więc ich unikamy. Po prostu unikamy bez zastanawiania się, ile mają kalorii.

Bo skoro są kalorie złe i dobre, to po co w ogóle je liczyć? Nie warto. Nawet jeżeli ktoś potrzebuje się odchudzić, to liczenie kalorii w niczym tego nie ułatwi, bo odcinając te złe produkty wysokokaloryczne, łatwo popaść w błędne koło i odcinać też te cenne, dobre kalorie, w produktach niosących ogromną wartość odżywczą (jak orzechy, awokado, oliwki, rośliny strączkowe). Nie tędy droga. Nie da się odchudzić nie jedząc. Trzeba po prostu jeść inaczej.

 

Ja nie twierdzę, że nie należy kontrolować, tego co się zjada. Tylko żeby nie kontrolować, ile pożywienie ma kalorii. Zamiast liczyć kalorie, patrzmy po prostu na to, co jemy. Dużo warzyw, nieskrobiowych owoców, ziół, kasz, roślin strączkowych, tłustych ryb, jajek. Mało mięsa, białej mąki, słodyczy i oby jak najmniej przetworzonych produktów. Dbajmy o podaż odpowiedniej ilości składników odżywczych w różnorodnej diecie opartej o najwyższej jakości nieprzetworzone produkty (ale o tym co jeść, ile tego jeść, to już inna opowieść). Kalkulatory energetyczne zostawmy dietetykom, bo szkoda na nie naszego zdrowia.